W niedzielę odbył się półmaraton gliwicki, na który byliśmy zapisani już od dawna, więc mimo zerowego przygotowania postanowiliśmy wystartować. No ale nie w samym półmaratonie, ale dodatkowym biegu na 10 km. 🙂
Przygotowania
Wszystko zaczęło się już w sobotę, gdy studiowałam mapkę z trasą i regulamin. Był w nim oczywiście punkt o odbieraniu pakietów startowych i tutaj małe zaskoczenie – napisane było, że można je odebrać tylko w sobotę. Dla nas nie był to problem, bo akurat mieszkamy niedaleko, więc szybko podskoczyliśmy po pakiety. I dobrze zrobiliśmy, bo okazało się, że w niedziele będzie je można odebrać jedynie do 7:15. Bieg zaczynał się o 10. Nie mam pojęcia skąd takie godziny, skoro nie wszyscy mogą odebrać pakiet dzień wcześniej. Zwykle jak dojeżdżamy gdzieś na zawody to odbieramy je tego samego dnia. Tutaj trochę to utrudnili…
Pakiet startowy
Wracając do samego pakietu. Znajdowała się tam dwustronna czapka z logiem półmaratonu, numerek, chip zwrotny, pomadka (dla mężczyzn antyperspirant) i trochę ulotek. Z czapki bardzo się ucieszyłam, bo akurat takiej cienkiej nie posiadałam. 🙂 Oprócz tego, szału nie było. Nie było na przykład takiego małego szczegółu jak agrafki. Dla mnie to nie był problem, bo trochę mi się ich już uzbierało w domu, ale dla tych co pierwszy raz startowali w jakiś zawodach, mógł to być ważniejszy szczegół. 🙂
Czy to sen?
Czy Wam też przed zawodami zawsze śni się coś niestworzonego? 🙂 Mimo że, przed tymi niezbyt się stresowałam, w końcu i tak biegłam treningowo, bez przygotowania, ale przyśnić i tak mi się coś musiało. Tym razem zapomniałam chipa, wróciłam się do domu i jakaś pani zatrzymała mnie na korytarzu i zaczęła przepytywać, czy ja tu właściwie mieszkam i kim jestem. Tym oto sposobem spóźniłam się na bieg i jak przyszłam to wszyscy znajomi właśnie wpadali na metę. Na prawdę nie wiem skąd w głowie biorą się te historie… 🙂
Bieg gliwicki
Wracamy do rzeczywistości. 🙂 Jako że, bieg odbywał się w naszym mieście, to mogliśmy się spokojnie wyspać, zjeść śniadanie i podreptać już na sam start. Pierwszy raz miałam biec po dobrze znanym terenie i sama nie wiedziałam czy to dobrze czy nie. 😉
Pogoda na szczęście dopisała. Zero chmurek, słonko świeciło. Ale jesień to jesień, zaopatrzyłam się więc w półmaratonową czapkę i stawiliśmy się na zbiórce. Wspólna rozgrzewka, kolejka do toitoi – standardowy rytuał. 😉
Start
Na starcie było bardzo tłoczno. Ustawiłyśmy się z Krysią gdzieś z boku, żeby nikomu nie przeszkadzać. 😉 Zaraz obok nas stała też ekipa Spartanie Dzieciom. Szacunek za bieganie w takim stroju! 🙂
Ustaliłyśmy z Krysią, że będziemy sobie biec spokojnie razem i naszym celem jest „byle dobiec”. 🙂
W końcu ruszyliśmy! Trasa 10 km prowadziła przez centrum Gliwic, teren Politechniki i Trynek. Bardzo fajnie ułożona, oczywiście oprócz tych długich podbiegów… Ale to normalne, że w Gliwicach zawsze biegnie się pod górkę. Serio! 🙂
Niestety trasa 10 km nie była oznakowana co kilometr. Zauważyłam tylko kartkę z napisem 2 km (wtedy biegliśmy jeszcze razem z półmaratończykami), a następne dopiero pod koniec z napisem 18 i 20 km (kiedy trasy znów się łączyły). Chyba o nas zapomniano…
Kibiców na trasie nie było dużo, na szczęście wolontariusze nadrabiali! Wielkie dzięki!
I jeszcze bębny. Aż 3 ekipy na trasie przygrywały rytmicznie i dodawały otuchy biegaczom. Mi chyba uratowali życie, bo momentami już miałam pauzować, ale na szczęście bębny poniosły mnie dalej. 😉
Było to gdzieś na 5 kilometrze, gdzie złapała mnie taka kolka, że ledwo oddychałam. Powiedziałam tylko Krysi, aby biegła przodem ile ma sił, a ja mam nadzieję, dodreptam do mety.
Jeśli nie biegliście nigdy w biegu ulicznym to musicie koniecznie spróbować. Nieważne jakim tempem biegacie, na trasie znajdziecie ludzi z każdego przedziału. 🙂 Ale najpiękniejsze jest to, że w czasie biegu człowiek uświadamia sobie jaki jest mocny. Psychicznie. Jak potrafi walczyć ze sobą. Pokonywać swoje słabości.
Ja tak miałam w niedzielę. Niestety miałam ostatnio bardzo długie przerwy od treningów, więc całe ciało po kilku kilometrach odmawiało już posłuszeństwa. Jednak potrafiłam przekonać samą siebie, że muszę dobiec, że nie chce się zatrzymać, tylko powolutku, ale skutecznie dobiec do mety.
Nawet nie wiecie ile w myślach poleciało przekleństw, zwłaszcza na zakrętach przed metą, którą już było widać, ale jeszcze tylko jeden zakręt i jeszcze jeden… 🙂
Meta
Czas 01:05:31. Ale cel osiągnięty. Dobiegłam. I żyję. 😉
Po biegu dostaliśmy zupkę, dość wodnistą i całkiem ostrą. Nie było to najlepsze co jadłam po biegu, ale za to bardzo rozgrzewające. 😉 Wykończeni wróciliśmy więc szybko do domu, nie zostając nawet na dekoracji. W regulaminie nie było też mowy o losowaniu nagród, więc widziałam, że sporo ludzi szybko się zmyło.
Podsumowanie
Jestem dumna z mojej małej ekipy, która dała radę. 🙂 Gratuluję też wszystkim innym uczestnikom! Dziękuję organizatorom, chociaż uważam że jest jeszcze trochę do poprawy. Mimo wszystko bieg był super, fajnie jest pobiegać po swoim mieście z taką dużą ekipą. 😉
Kolejne zadanie zaliczone i kolejny medal do kolekcji. I to piękny medal! Z gliwickimi faunami. 🙂
Jak Wam się podobała gliwicka impreza? Kto zrobił życiówkę? 🙂