Po trzech męczących dniach w Barcelonie przyszedł czas na trochę odpoczynku. 😉 Polecieliśmy więc na wyspy Kanaryjskie… Zapraszam na kolejną część naszej podróży – dzisiaj Fuerteventura. 🙂
Fuerteventura
Lot, noclegi i transport
Loty Ryanairem z Barcelony na wyspy Kanaryjskie są dość tanie (głównie dlatego lecieliśmy tam z przystankiem właśnie w Barcelonie 😉 ). Zapłaciliśmy około 170 zł za dwie osoby w jedną stronę.
Jako naszą bazę wypadową wybraliśmy miasto Corralejo, a dokładniej ośrodek Oasis Papagayo, który okazał się być dość popularnym wśród polaków – nie dość, że w samym ośrodku było ich sporo, to jeszcze kilku znajomych pisało mi wiadomości, że też właśnie tam byli. 😉
I w sumie nie ma się co dziwić, ośrodek jest na prawdę fajny – dobrze wyposażone domki, baseny z leżakami i dużo palm. 😉
Samo miasto może szału nie robi, ale jest tutaj na prawdę sporo fajnych restauracji z pysznym jedzeniem. 🙂
Psst… Pamiętacie, że klikając w ten link i rezerwując nocleg na booking.com otrzymacie zwrot 50 zł? 😉
Jeśli chcecie pozwiedzać coś na wyspie, to koniecznie wynajmijcie samochód. Nie wychodzi on drogo, a przynajmniej można dojechać w każdy zakamarek wyspy. 🙂 My wynajmowaliśmy samochód w wypożyczalni AutoReisen i zapłaciliśmy około 320 zł na 5 dni.
No dobra, podstawowe informacje już są, więc czas na trochę zwiedzania. 🙂
Odpoczynek na Fuerteventurze
Nasz pobyt na Fuerteventurze zaczęliśmy oczywiście od wylegiwania się na plaży. 🙂 Na początek wybraliśmy Caleta de Fuste Beach – spora plaża w spokojnej zatoczce, nad którą nisko przelatują samoloty. Plaża jest momentami kamienista (ale da się przejść 😉 ), a ocean spokojny. Długo jest tutaj płytko, a w wodzie pływa sporo rybek. 😉
Później czekała nas mała podróż samochodem. Na zdjęciach cała Fuerteventura – wielka nicość… no i trochę gór. 😉
Wieczorem udaliśmy do centrum Corralejo i trafiliśmy do świetnej knajpki, którą całym sercem polecam – Gregorio El Pescador. 🙂 Przemiła obsługa, a jedzenie po prostu przepyszne! Idealna Paella (22 euro za dwie osoby) – tak dobrze zrobionych owoców morza chyba nigdy nie jadłam (a naprawdę je lubię 😉 ).
Kolejne dni to na zmianę wylegiwanie się basenie i intensywne zwiedzanie wyspy. 🙂
Zaczęliśmy od północnej części, od miasteczka El Cotillo. Znajduje się tutaj wieża Castillo del Tostón, port przy wielkiej skale i piękny widok na góry i długą plażę.
Plaża była chyba akurat zalana przez przypływ, więc powstało na niej małe jeziorko. 😉
Szutrowa droga, kozy i piękne widoki
Następnego dnia wyruszyliśmy na południe.
Dotarliśmy na wzgórze z latarnią Entallada, z którego rozpościera się widok na bezkresny, błękitny ocean i kontrastujące z nim czerwone góry.
Ten krajobraz wyglądał dosłownie jakbyśmy znaleźli się na innej planecie. 😉
Następnie zahaczyliśmy o dwie pobliskie miejscowości Las Playitas i Gran Tarajal – obie z dość podobnymi do siebie plażami. 🙂
Na krótkie plażowanie zatrzymaliśmy się w Costa Calma.
Jedziemy jeszcze dalej na południe – do Cofete. I wcale nie jest to takie proste. 😉 Za Morro Jable kończy się asfaltowa droga, a zaczyna szutrowa, ze sporą ilością górek i pagórków oraz masą zakrętów i serpentyn. Po drodze oprócz oglądania kamieni i gór można też spotkać kozy, które są symbolem Fuerteventury – to z ich mleka produkuje się popularne tutaj sery (za którymi ja nie przepadam 😉 )
Szutrowa droga do Cofete ma aż 20 km, ale naprawdę warto się przemęczyć. Widok z góry na plażę i góry zapiera dech w piersiach (niestety na zdjęciu nie da się tego uchwycić).
Po drodze na dół spotkaliśmy również osły, które szły sobie drogą do pobliskiej restauracji. 😀
W końcu dojechaliśmy na niesamowitą plażę Cofete, położoną zaraz u stóp gór.
Niestety nie mamy szczęścia do pogody – chmury zatrzymały się górach i nie chciały przelecieć. Chociaż może nawet dodały trochę klimatu? 🙂
Wracając powoli do domu zatrzymaliśmy się jeszcze chwilę poplażować – tym razem na Playa De Sotavento. Wielka piaszczysta plaża, która również była w większości zalana. 🙂 Pierwszy raz musiałam przejść jezioro, aby dojść na samą plażę. 😉
Pustynia, wiewiórki i stolica
Kolejnego dnia wybraliśmy się na wielkie wydmy – Dunes Coralejo. Niestety droga do wydm była zamknięta, bo podobno kręcą tam jakiś film. Akurat w czasie gdy tam byliśmy nic się tam nie działo, ale droga i tak była zabarykadowana, a nad wszystkim czuwał ochroniarz. Podobno mieszkańcy wyspy strajkowali przed zamknięciem tej drogi, w końcu Dunes Coralejo to jedna z największych tutejszych atrakcji, ale jak widać nie poskutkowało i przez cały sezon droga była zamknięta.
Na szczęście samych wydm nie zamknęli, 😀 więc udaliśmy się tam pieszo. 🙂
Taka wielka nicość, dookoła tylko piasek i gdzieś w oddali góry, zrobiła na mnie spore wrażenie. 🙂 Czułam się jak gdzieś na pustyni, chociaż na szczęście niedaleko był ocean, w którym można było się trochę schłodzić. 😉
To jest zdecydowanie must see jak będziecie na Fuerteventurze! 🙂
A wracając do Corralejo zobaczyliśmy wybrzeże podczas odpływu. 😉
Jeszcze trochę typowo tutejszych widoków. 😉
I wiewiórki! Które są już tak oswojone, że same podchodzą do ludzi. Czyż nie są słodkie? 🙂
Kolejny punkt zwiedzania – miasteczko Ajuy. A nawet nie samo miasteczko, bo są tutaj 3 domki na krzyż, ale czarna plaża i jaskinie w klifach.
Ostatniego dnia trafiliśmy jeszcze do stolicy wyspy – Puerto del Rosario, gdzie w sumie nic nie ma. 😀
No akurat na Fuerteventurze miast nie ma co zwiedzać. 😉
Fuerteventura to nie jest moje miejsce na ziemi. 😉 Zdecydowanie wolę jak jest bardziej zielono. Chociaż muszę przyznać, że niektóre miejsca, w których dominowała wielka nicość, zrobiły na mnie wrażenie. 😉
Kolejny wpis z naszej podróży już w przyszłym tygodniu, a w nim coś zdecydowanie bardziej zielonego – Teneryfa. 😀
Pamiętam, że na mnie duże wrażenie zrobił ten surowy krajobraz Fuerteventury 🙂 ( Jeszcze ciekawszy jest „księżycowy” krajobraz Lanzarote!) Miło mi się wraca wspomnieniami do tych miejsc 🙂 Natomiast wiewiórek na Fuercie się … bałam 😀 Raz podczas spaceru zaczepiło nas całe stadko, było ich chyba z kilkadziesiąt i ja wolałam się wycofać 😀 😀 😀
Mnie ten krajobraz trochę… nudził 😉 Ale fakt, były tam również niesamowite miejsca, na które można patrzeć godzinami 🙂
To chyba następnym razem będzie Lanzarote dla porównania 😀 i Gran Canaria, bo też już mnie przekonywano, że jest piękna (ale ta za to bardziej zielona ;))
Nie dziwię się, że uciekałaś przed całym stadem! 🙂 One są tak oswojone, że niedługo same będą wchodzić do torebek i kraść orzeszki 😀